W porównaniu z zeszłym rokiem mniej było nerwów i pesymizmu, choć do pełnego optymizmu dużo jeszcze brakowało. Owszem - mówiono - wychodzimy z kryzysu, jest pewna poprawa, ale wciąż nie ma pewności, czy przechadzając się po kuluarach Światowego Forum Ekonomicznego, stąpamy faktycznie po twardym gruncie. Określenie fragile" (kruchy, wrażliwy), było jednym z najczęściej używanych w odniesieniu do sytuacji gospodarczej.
Na pytanie: jak będzie wyglądało wychodzenie z kryzysu", jedyna prawidłowa odpowiedź brzmi: rozmaicie". Rozmaicie, jeśli chodzi o tempo, rozmaicie, jeśli chodzi o możliwość samodzielnego wyjścia z tarapatów (przykład Grecji), ale przede wszystkim rozmaicie w poszczególnych częściach świata.
W Davos nie brakło głosów, że jakiś zewnętrzny szok może jeszcze zachwiać gospodarką światową i wówczas czeka nas tak zwane podwójne dno, gdy w drugiej połowie roku wyczerpie się efekt bilionów dolarów rządowych programów stymulacyjnych. Te programy były koniecznym "mniejszym złem", rządy będą musiały z nich zrezygnować - mówiono -jednak otwartym pytaniem jest "kiedy".
Problem polega na tym, że brak pomysłu, na czym rozwój można by zbudować. Na razie wszyscy poszukują dodatkowego popytu, który pociągnie gospodarkę, ale nie wiadomo, skąd ten popyt wziąć. Te kraje, które budowały gospodarkę opartą na eksporcie, czyli głównie Daleki Wschód, chcą ten model rozwoju kontynuować. Z drugiej strony także kraje, które do tej pory swoją koncepcję wzrostu gospodarczego budowały na deficycie handlowym (głównie Stany Zjednoczone), nagle doszły do wniosku, że chcą się przestawić na eksport. Mowa jest nawet o związanej z tym reindustrializacji USA, tyle że nie wiadomo, kto i dlaczego miałby amerykańskie wyroby kupować.
Wśród eksporterów nadal szczególną pozycję zajmuje Pekin ze swoimi gigantycznymi możliwościami produkcyjnymi.
Gdy mówimy o Davos, to kluczowy jest jednak stan sektora finansowego, bo to przecież na forum spotykają się jego przedstawiciele z szefami banków centralnych i politykami. Rok temu było - jak mówili Anglicy - wiele "finger pointing" w stosunku do bankierów, czyli pokazywania palcem, że "to wszystko przez was". Takie nastawienie - owszem, nadal jest - ale już nie w tym stopniu, czego świadectwem fakt, że przybyło więcej przedstawicieli światowej elity finansowej, z których część w zeszłym roku wolała "nie świecić oczyma". Wiadomo, że ogromne są oczekiwania (także polityczne), by za kryzys zapłacili bankierzy.
A jaka jest polska pozycja, jeśli chodzi o globalne regulacje finansowe? Prawdę mówiąc - nijaka. Jest na rynkach rozróżnienie na "market maker" i market taker". Ci pierwsi rozdają karty, kreują zasady gry. Ci drudzy są uprawnieni tylko do uczestnictwa. Otóż z całym szacunkiem dla naszego wspaniałego kraju, trzeba powiedzieć, że z perspektywy Davos jesteśmy w tej drugiej kategorii. Nie ma nas w G20, a prawdę mówiąc jedynym bankiem, który mógłby o cokolwiek zawalczyć przy okazji globalnych regulacji, jest PKO BP, a jedynym ubezpieczycielem PZU. Reszta polskich uczestników rynku niewiele ma w tych sprawach do powiedzenia, zostawia je spółkom matkom z Włoch, Niemiec czy Francji.
(Andrzej Klesyk, Polska, 6 lutego 2010 r., wybrane fragmenty)